wtorek, 18 października 2011

W drodze do Hiszpanii

Wielkanoc Anno Domini 1359 wypadła bardzo późno, dopiero w drugiej połowie kwietnia. Kiedy wiosenne słońce ogrzało już dostatecznie swymi promieniami ziemie, wyruszyli w drogę. Do Santiago de Compostela postanowili dotrzeć szlakiem Angielskim, zwanym Ruta de la Costa,czy też Camino del Norte, który prowadzi brzegiem Oceanu Atlantyckiego (od granicy z Francją w Irun). Oprócz pięknych nadmorskich widoków, których urodę mieli wkrótce podziwiać na własne oczy, szlak ten stwarzał możliwość skorzystania z kąpieli w Atlantyku, a także odwiedzenia ciekawych miejsc (San Sebastian, Bilbao, Santander, Gijon). Wszyscy pielgrzymi, z którymi rozmawiali przygotowując się do Camino, zgodnie podkreślali, że słońce jest tu mniej dotkliwe, ponieważ liczne lasy zapewniają cień, a chłodny powiew od morza łagodzi klimat. Oczywiście pewną przeszkodą - a może wyzwaniem? - była świadomość, że szlak ów wiedzie górskimi okolicami, a co za tym idzie jego stopień trudności jest zdecydowanie większy niż innych bardziej 'płaskich' szlaków, takich jak Camino Frances, Camino Primitivo, czy Camino de la Plata.


Przez Anglię przemieszczali się dosyć szybko i wygodnie. Zatrzymywali się w posiadłościach zaprzyjaźnionych rodów korzystając z gościnności przyjaciół i znajomych. Kiedy dotarli już do Potrsmouth musieli czas jakiś odczekać zanim zostali zaokrętowani na statek, którego kapitanem był dobry znajomy Lorda i towarzysz niejednej z jego wypraw, Ed Nelson-Yaneekov. Dwumasztowy bryg Hu Kers z niewielką załogą udawał się właśnie z towarem do Bilbao. Z wielką więc radością Kapitan Ed powitał na pokładzie starego znajomego a przy tym doświadczonego żeglarza Lorda MacKos i jego Towarzyszkę Lady Sis. Jest taki stary marynarski przesąd, mówiący, że kobieta na statku równa się nieszczęście. Zatem, aby uniknąć buntu załogi Lady Sis na czas morskiej podróży przebrała się w męskie szaty przemieniając się w ten sposób - na krótko, co prawda - w uroczego młodzieńca....


Niestety nie uchroniło to załogi przed gwałtownym aczkolwiek krótkotrwałym sztormem, który dopadł ich gdzieś na Biskajach. I tylko dzięki doświadczeniu Kapitana Eda udało się im wyjść z tej opresji cało i w jednym kawałku - mam tu na myśli oczywiście dzielny bryg. Zboczyli przez to nieco z kursu, ale w ten sposób ocalili własne życie oraz ładunek. Z tej to właśnie przyczyny rejs do Bilbao wydłużył się im znacznie ponad to, co pierwotnie planowali. Bilbao przywitało ich deszczem... to tak - na dobry początek Camino...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz