wtorek, 15 maja 2012

3 sierpnia, Gontán - Vilalba


Poranek był chłodny ale słoneczny. Tego dnia mieli zaplanowane do przejścia niewiele kilometrów zatem wieczorem postanowili, że rano wyruszą nieco później niż zwykle. Jednak niska temperatura spowodowała wczesną pobudkę i szybki wymarsz. Promienie wschodzącego słońca i odrobina ruchu rozgrzały nieco Pielgrzymów i zdecydowanie poprawiły nastroje. Muszelki prowadziły polnymi ścieżkami, trochę lasem. Po drodze mijali ludzkie osady i życzliwie pozdrawiających ich ludzi. Ruch na szlaku był dosyć spory, czasem oni mijali innych Pielgrzymów, to znów inni mijali ich. Niektóre twarze z łatwością rozpoznawali, wymieniali więc życzliwy uśmiech i kilka prostych słów.


Na Camino najciekawsi są ludzie! Na szlaku można spotkać prawie wszystkie rasy, religie, kultury, języki czy stany społeczne. No, prawie wszystkie, bo muzułmanów tu chyba nie spotkasz, ale trudno się dziwić: św. Jakub był ich pogromcą! Drogę i noclegi dzieli się więc z wierzącymi i niewierzącymi, z katolikami i protestantami, buddystami i żydami, z profesorami uniwersytetów i bezrobotnymi. Można tu spotkać starszą panią ćwiczącą wieczorami coś, co przypomina ruchy karateki, jak i parę zakochanych, trzymających się za ręce i poznających samych siebie… Jest to cudowne miejsce na ćwiczenie umiejętności nawiązywania i – co ważniejsze – podtrzymywania relacji międzyludzkich. Łączą przeróżne rzeczy: wspólna modlitwa, poszukiwanie Boga, wspólny posiłek w albergue, ale i ciekawość średniowiecznej architektury, hiszpańskiego wina i nowych ludzi. Dzielą zaś sprawy bardzo prozaiczne: język, głośne chrapanie w nocy, rzadziej uprzedzenia narodowościowe czy religijne. W ostatecznym rozrachunku owoc pielgrzymowania stanowi odkryta na nowo wspólnota międzyludzka, to, że wszyscy braćmi jesteśmy.


Zimno, zimniej, wstajemy!!!! A tak obiecująco brzmiało w planie to miejsce! Mieli dłużej pospać, nabrać sił, tymczasem nocleg na hali i przeraźliwe zimno nad ranem sprawiło, że Sis nie wytrzymała do 9.00. Może i na szczęście, bo dzięki temu dostali się do albergue, by dokonać porannej toalety.
Wędrowało się dobrze, urzekająca była życzliwość napotykanych ludzi. Nadal towarzyszył jej jednak pewien pęd podszyty strachem: czy będzie dla nich nocleg w miejscowości do której zdążali? 




Zatrzymywali się tyle, ile konieczne. A tempo...cóż, chwilami było zawrotne, zwłaszcza gdy droga biegła z górki, Sis dostawała przyspieszenia. Było to powodem żartów Lorda MacKosa, jednak przyprawione  nutką komplementu, dopingowały Sis. Na tyle, że ominęli albergue...
Kiedy już tam dotarli, było cudownie! Po pierwsze dlatego, że były dla nich miejsca i to z czystą pościelą; po drugie mogli szybko się odświeżyć; po trzecie - było cudne słonko!!!! Co wcale, jak wiemy, nie jest tak oczywiste w tych zakątkach Hiszpanii...
Nie spotkali znajomych (pewnie powędrowali dalej?), za to ponownie spotkali dwóch młodych Niemców, których zostawili jakiś czas temu. Mimo, że wówczas nie zamienili ze sobą wiele słów, teraz przywitali się jak starzy znajomi. Wymienili doświadczenie pielgrzymowania. Dla tych młodzieńców była to dobra przygoda poznania kraju, podszlifowania języka. Tak...motywacje wędrowania są różne...czy rozpoczynając jako turyści doszli do Santiago jako pielgrzymi? Pan Bóg raczy wiedzieć...może dla nich potrwa to znacznie dłużej...
Albergue było nowoczesne i wygodne.
Nie udało im się znaleźć dobrej gospody, zatem zdecydowali się na pielgrzymi posiłek na miejscu. Tam też wypili toast za 11 kolejne lat...tak...ten moment był wyjątkowy...11 nadchodzących lat to w końcu sporo czasu, w którym tkwi pragnienie i obietnica. Kolejne ziarno, które zaczęło kiełkować w sercu Lady Sis.


Buen Camino!

odległość dzienna: 21 km
czas drogi: 6 godzin (w tym 4 godzin marszu)
Albergue w Vilalba położone na przedmieściach, tuż obok budynków straży pożarnej. Oczywiście nie zauważyliśmy go i poszliśmy dalej, robimy zakupy w mieście a po powrocie kolację jemy w refugio...

poniedziałek, 14 maja 2012

2 sierpnia, Lourenzá - Gontán


Miejsce noclegu opuszczali - jak zwykle - w ciemnościach późno-nocnych / bardzo-wczesno-porannych. Po kilku godzinach marszu dotarli do ładnego miasteczka o sympatycznej nazwie Mondonedo. Przedmieścia były co prawda nieco zaniedbane - od razu widać różnicę między piękną i bogatą Asturią a nieco uboższą Galicją - natomiast centrum miasta urzekło ich wspaniałą świątynia. W centralnej części niewielkiego starego runku dostrzegli piękny kościół, katedrę Santa María w stylu romańskim (XIII wiek) a że pora była kawowa zatrzymali się by delektować się przez chwilę wspaniałym zapachem i smakiem czarnego napoju - w filiżance Lady zmieszanego co prawda z niewielka ilością mleka.



Ten dzień marszu nie wpisał się w pamięć Sis. Prawdopodobnie dlatego, że dnia poprzedniego coś się zmieniło w jej postrzeganiu wędrowania. Doświadczenie, że możesz zastać pełny albergue i nie mieć gdzie spać odcisnęło swoje piętno i kolejne dni będą nim naznaczone. Refleksja i dystans przyjdzie później. Ufność w Opatrzność, przyjęcie trudów, owszem, ale granica jest bardzo cienka. Wkracza jakaś determinacja połączona z nerwowością. Człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego, a przecież ciepła woda, łóżko - do tej pory- zawsze były!
Na szczęście cała historia szczęśliwie się skończyła, nie spali przecież pod gołym niebem, ale w przytulnej całkiem szkole. 
Kolejnego dnia wyruszyli wcześnie, mimo, że odcinek nie był długi. W drodze Lady nie chciała się zatrzymywać dłużej, nie rozglądała się też zbytnio. Obietnica łazienki i łóżka była bardzo kusząca. Wielkie było jej rozczarowanie, gdy okazało się, że wszystkie miejsca w albergue są zajęte! Jak to możliwe? Byli tak wcześnie! Skąd ci pątnicy wędrowali?! Cóż...wielka oszklona hala miała być ich noclegiem. Bogu dzięki za hospitalero, który pozwolił im skorzystać z łazienki, wbił pieczątkę.... 

Kiedy coś się zmienia, zwłaszcza na trudniejsze, człowiek ma szansę docenić bardziej to, co było. A poza tym nabrać dystansu...ostatecznie Pan Bóg radzi o swojej czeladzi!

Buen Camino!



odległość dzienna: 25 km
czas drogi: 7 godzin (w tym 5 godzin marszu)

Albergue w Gontán  bardzo nowoczesne, niedawno oddane, niestety... pełne – śpimy w hali (targowej?) na materacach. Wszystko ok, ale nad ranem zrobiło się nam już trochę chłodno. Wyjątkowy hospitalero - bardzo lubi Polskę i Polaków, zna kilka słów po polsku - był nam bardzo życzliwy i pozwolił skorzystać z wszelkich udogodnień (łazienka, kuchnia, pralnia :) słowem - full wypas za free).