niedziela, 4 grudnia 2011

1 sierpnia, Tapia de Casariego - Lourenzá

Po cudownym pobycie w Tapii, nazajutrz wyruszyli przed świtem (tylko klimat pielgrzymki mógł sprawić, że Sis niemalże nie czuła wysiłku podczas tego wczesnego wstawania). Było ciemno, a znaki nie były zbyt klarowne, zwłaszcza że nie były one pielgrzymie, a przeznaczone dla poruszających się pojazdami. znowu dla Sis był to niemały sprawdzian zaufania Towarzyszowi... bo dlaczego w prawo, a nie w lewo? Domagała się uzasadnień... łatwo jest być wspaniałomyślnym, gdy nie kosztuje to nic, np. bólu nóg, trudniej zaś kiedy może wiązać się to z nadrobieniem drogi...Wówczas nie poddawała się zbyt łatwo...cóż, nie była niewiastą, która idzie posłusznie drogą bez swojego udziału...



Zaczynał się już jasny dzień kiedy zbliżyli się do miasta. Tu jednak pojawił się problem - którą drogę wybrać? Muszelki - które dotąd wyznaczały kierunek - jakoś zniknęły im z oczu. Kiedy tak stali u rozdroża i zastanawiali się dokąd teraz nagle pojawił się "Anioł Stróż", lub może nawet sam Archanioł Rafał, w postaci młodego mężczyzny, który przyszedł im z pomocą wskazując odpowiedni kierunek i udzielając cennych rad jak pokonać kolejne rozstajne drogi... Pełni nadziei ruszyli dalej. Młodzieniec dogonił ich jeszcze raz, wskazując kolejny raz właściwą ścieżkę. W mieście odnaleźli żółte strzałki, które znów wskazywały im szlak. Idąc tak wczesnym porankiem dogonili inną grupę Pielgrzymów. Od razu poznali, że to 'nowi'... I tak to ci, którzy do niedawna sami potrzebowali wskazówek naraz stali się dla innych przewodnikami wskazując właściwy kierunek. Lord filozoficzne stwierdził, że Camino jest jak życie: raz ty potrzebujesz przewodnika – a kiedy już naprowadzono cię na właściwą drogę to wtedy ty sam możesz i powinieneś stać się przewodniem dla innych...



Kiedy pokonali trudności w odnalezieniu właściwego szlaku, szło im się tak dobrze i w takim tempie, mimo koniecznych postojów, że postanowili nie zatrzymywać się w zaplanowanym albergue, ale pójść do następnego. Ten okazał się pełny. Jednak zaraz potem okazało się, że w pobliżu istnieje pomieszczenie, którego miejscowi używają dla celów edukacyjnych dla swoich dziatek, a które w tym czasie może być udostępnione dla zmierzających do grobu Świętego Apostoła. 
Klimat w szkole był iście pielgrzymi, pewnie zrodził się w wyniku wspólnie dzielonego niepokoju o miejsce noclegu. Szybko nastąpił zgodny podział na pomieszczenia dla kobiet i mężczyzn, potem jeszcze chwila na odświeżenie i... wyruszyli na zwiedzanie miejscowości. Zaskakującym i pięknym momentem było spotkanie pielgrzymów w przepięknej katedrze...
A potem? posiłek...prosty, ale za to w promieniach zachodzącego słońca i przy akompaniamencie szalonych okrzyków pielgrzymów hiszpańskich, którzy wpadli na pomysł zmiany koloru włosów....
Sen przyszedł bardzo szybko...

Buen Camino!


odległość dzienna: 39 km
czas drogi: 11,5 godzin (w tym 8 godzin marszu)
Albergue w Lourenzá było pełne – nocujemy w szkole, specjalne dla nas otwartej, na podłodze leży jakiś rodzaj wykładziny, taka sztuczna trawa, świetnie masuje stopy.

sobota, 3 grudnia 2011

31 lipca, Pinera - Tapia de Casariego



Dwa dni wcześniej Lady Sis stwierdziła, że jednak wygodniej będzie Jej pielgrzymować w lekkich trekingowych sandałach. Jednym z powodów tej decyzji był fakt, że na Jej stopach bezczelnie wyrosły sobie, nie zważając na majestat Właścicielki bąbelki, dostarczające pewnie nieprzyjemnych odczuć w trakcie marszu. Zatem Jej górskie buty powędrowały w odstawkę. Wówczas po krótkiej dyskusji (dwa typy dominujące zawsze tak mają) zostały dotroczone do plecaka Lorda, co wydawało się być decyzją słuszną ze wszech miar i bardzo sensowną. Tego ranka jednak, kiedy Lord pakował swój plecak zauważył jakiś brak. Jak już sami dobrze wiecie, poranki nie są ulubioną porą dnia Lorda, zatem dopiero po jakimś czasie zorientował się, że jakieś "krasnoludki" przewiązały nocą (???) buty do plecaka Lady... Poruszony owym odkryciem wydał donośny okrzyk, wstrzymał krok i przeszedł do zdecydowanego działania. Kiedy po chwili ruszyli dalej, buty Lady Sis - związanie jednym z węzłów żeglarskich - znów zdobiły plecak Lorda.


Trasa tego dnia była monotonna i lekko uciążliwa. Poruszali się głównym traktem, pokrytym asfaltem przywołującym im na pamięć inna pielgrzymkę, w której lata temu dane im było kilkakrotnie uczestniczyć. Wspomnienie porannej kawy wydawało się już być bardzo odległe, a narastający upał wraz ze wzrostem natężenia ruchu drogowego sprawiały, że wędrówka zaczynała dawać się we znaki. Na szczęście miasteczko, w którym mieli tego dnia nocować było już blisko. Skręciwszy z głównego szlaku, weszli w las. Ścieżka wijąc się leniwie doprowadziła ich nad morze. Szukając drogi do miasta weszli w spore pole kukurydzy i brnąc wśród kukurydzianych kolb, dzięki determinacji Lorda, dotarli do polnej drogi, która zaprowadziła ich wprost do albergue w Tapii.


Po krótkiej sjeście i doprowadzeniu się do względnego niedzielnego porządku (odświętne ubranie Sis i świeżo uprane szaty Lorda) opaleni, pachnący i wypoczęci ruszyli do miasta na poszukiwanie jakiegoś otwartego kościoła oraz portowej tawerny, w której mogliby godną biesiadą uczcić Dzień Pański oraz pobyt w tym klimatycznym rybackim miasteczku. Wieczorny spacer nadmorską promenadą dopełnił całości dnia a frutti di mare z białym winem nigdzie dotąd nie smakowało lepiej.

To był cudowny dzień! Po pierwsze, bo to niedziela, więc czas świętowania i rozmyślania o owym poranku, kiedy Magdalena pobiegła przed świtem do pustego, jak się okazało, grobu. Po drugie, bo pogoda nad wyraz dopisała, co jak wiemy nie było aż tak bardzo naturalne na terenie, po którym zmierzali. Po trzecie utwardzona droga wydawała się przyjemną odmianą. Najlepsze jednak wciąż było przed nimi. Odkąd Sis wyczytała w przewodnikach, że albergue w Tapii jest jednym z najbardziej urokliwym miejsc na szlaku północnym, marzyła żeby tam właśnie się zatrzymać. Zanim jednak dotarli do tego rzeczywiście niesamowitego miejsca czekała ich pewna próba... Otóż byli już prawie na miejscu, kiedy wybrali niewłaściwą drogę (Sis powiedziałaby: pobłądziliśmy, ale ze względu na lorda MacKos, nazwijmy to po prostu niewłaściwą drogą). Nadrobili więc nieco kilometrów, co nie było aż tak bardzo złe, bo przed nimi ukazał się ocean, w całej swej okazałości, którego majestat można dostrzec i docenić w słoneczne południe. Nie spodziewali się raczej, że nadchodzi... burza?...niebo było bezchmurne, a jednak...dlaczego mężczyznom tak trudno zawrócić kiedy pomylą drogę? Mimo delikatnej sugestii Sis, Lord parł naprzód, początkowo wydeptaną ścieżką, ale potem przez jeżyny, jeżyny....Cóż, zaoszczędziliby sobie żmudnej i zupełnie niepotrzebnej drogi gdyby zawrócili, niestety pogrążali się w coraz wyższych jeżynach a potem kukurydzy. Sis z wolna traciła cierpliwość. Łatwiej być wspaniałomyślnie wyrozumiałym, kiedy nic cię to nie kosztuje,natomiast kiedy słońce leje swój żar, nogi przypominają, że swoje już przeszły, a na dodatek czujesz, że główną (jeśli nie jedyną) przyczyną jest osławione męskie ego, nie jest to takie proste. Święty Antoni miał co robić! Chciała jak najszybciej wyjść z tych krzaków, zakończyć tę bezsensowną wędrówkę i dotrzeć do celu dnia! W końcu się udało. Potem, tylko chwila i znaleźli się przy albergue. 




Zaczęła się bajka! Przytulny domek nad samym oceanem, słoneczko, a co najważniejsze - wolne miejsca do przenocowania! Po zasłużonej kąpieli, postanowiła nacieszyć się promieniami, które chętnie pozostawiły swój ślad na jej twarzy, a potem...cóż...potem był spokojny spacer uliczkami miasteczka, wdychanie klimatu tego urzekającego miejsca no i kolacja podczas której po raz pierwszy spróbowała ośmiornicy. Takie dni są potrzebne na szlaku...

Buen Camino!



odległość dzienna: 25 km

czas drogi: 7 godzin (w tym 5 godzin marszu)

Albergue w Tapia bardzo ładny, położony nad samym morzem, jedynym minusem jest bark kuchni, za to w miasteczku jest sporo dobrych barów.